GĘBA PEŁNA GWOŹDZI 
Głos Szatana podczas srania

Wtorek, Październik 4, 2022, 19:06

Jestem wielkim miłośnikiem filmów o zombiach. Według moich obserwacji zombie dzielimy na:

A - wolnobieżne

B - szybkobieżne

 

 

Zombie wolnobieżne w pojedyńczych przypadkach nie stanowią większego zagrożenia, jest czas, aby je zdezaktywować wbijając nóż w głowę, którą mają miękką z racji rozkładu (na początku apokalipsy wbijano w potylicę, bo jeszcze nie były tak zgnite) albo strzelając im w łby. Oczywiście pod warunkiem, że zombia nie zajdzie od tyłu i nie wczepi się czy będzie pod wodą niezauważona. W swojej masie są nie do pokonania. 

Zombie szybkobieżne występują bardziej w japońskich produkcjach lub koreańskich niż amerykańskich. Są szybkie i niebezpieczne nawet pojedyńczo. Ale filmów z ich udziałem jest zdecydowanie mniej. Z zombie filmów najbardziej spektakularny jest The Walking Dead mający już 11 sezonów. Następnie Fear the Walking Dead oraz Z-Nation. Z Nation na samym początku jeszcze był w jakiś sposób interesujący choć wtórny, ale od kiedy jedna z bohaterek urodziła zombie dziecko, cała opowieść stała się już tak nie do wytrzymania głupia, że oglądać może jedynie Janusz Kowalski.

Prym w zombie filmach wiedzie bez wątpienia The Walking Dead, którego historia zaczęła się w dniu apokalipsy. Bohaterowie, a było i jest ich kilku utrzymują zainteresowanie widza mimo śmierci co rusz to którego. Jak zwykle cała walka z zombie jest tylko tłem, bo prawdziwa walka jest pomiędzy grupami ludzi, gdyż to ludzie są największym zagrożeniem człowieka. Tych złych trochę było, a każdego wyprzedził w swym byciu złym Negan, grany przez wściekle przystojnego Jeffreya Dean Morgana, który w dalszej części dokonuje zmiany w sobie, wcale nie na zombie, ale nie będę zdradzać szczegółów. Jednym słowem wciąż jest na liście płac. 

O ile Negan był straszny to przywódczyni szeptaczy Alpha grana przez Samantę Morton była odrażająca. Ale spoko, bo o takie emocje chodziło w filmie, aby była akcja, zombiaki, napierdalanki, spektakularne zwroty akcji i autorzy mniej więcej sobie radzą z tematem i ich widzowie rzadko zasypiają podczas oglądania. 

Drugim serialem jest Fear the Walking Dead, którego akcja rozpoczyna się w tym samym czasie tej samej apokalipsy, ale w innym miejscu i obserwujemy innych bohaterów, choć tutaj od samego początku są oni, a przynajmniej niektórzy, przerysowani, naciągani jak Victor Strand. Kolejny sezon ciągnie Alycia, już bez przedramienia i Morgan, który przeniósł się z Walking Dead, skąd wyruszył na poszukiwania ze swoim nieodłącznym kijem, którego operatorem jest wybitnym. Niestety w siódmej serii nie dzieje się już nic, wygląda na to, że twórcy mają 500USD na odcinek, z czego 300 idzie na ekipę od zombiaków, a 200 mają do podziału, więc im mniej aktorów bierze udział w odcinku, tym więcej kasy dla każdego, a najwięcej chyba dla tego, co pisze dialogi, bo są tak długie i beznadziejne, że nawet nie warto ich śledzić. 

Ktoś kumaty mógłby wymyślić aplikację śledząca film, która by sygnałem dźwiękowym informowała, że coś się dzieje, jest jakaś akcja, napierdalanka, atak, cokolwiek. A w wersji płatnej bez reklam wycinałąby cały film z dłużyzn i dialogów po dziesięć minut pozostawiając tylko sceny walk, ucieczek czy najważniejsze dialogi.

Tymczasem aktorzy permanentnie gadają rozstrząsając jakieś durne kwestie i o ile w świecie Walking Dead widać, że pokończyły się akumulatory, baterie, prąd i paliwo, tak w Fear the Walking siedzą wszędzie przy palących się światłach, generatora nie słychać, z resztą gdzie tam generator, co by wzbudzał zombiaków hałasem! A wiadomo, po 5 latach od zombie apokalipsy żaden akumulator nie zadziała. 

Miałem taką nadzieję, że bohaterowie obu filmów gdzieś się w tej apokaliptycznej historyjce znajdą i czegoś razem dokonają, ale nie zanosi się. Właśnie toczy się jedensta seria i aż 19- sty odcinek i na tym zakończy się serial Walking Dead, a twórcy już kombinują następny film, w którym przywrócą szlachetnego i niezmordowanego Ricka do życia (widocznie kasa się rozeszła chłopu za poprzednie serie, a był wiodacą postacią), ale spoko, na pewno będzie ciekawie, byle tylko dalej był Daryl Dixon grany przez Normana Reedusa. 

Zapewne jeszcze wiele fajnych akcji można wyciagnąć z tematu, a ogólnie jest to przerażające, że nikt nie może po prostu umrzeć tylko przemienia się w krwiożercze zombie, funkcjonuje mu jedynie mózg w wąskim zakresie ruchowo spożywczym. Wyobraź sobie, że wszędzie krążą zombiaki waszych sąsiadów i matka, co poszła po zakupy wraca zzombiała...

Tymczasem póki znów mnie nie ogarnia mania zombiaków znacznie bardziej wciągające są losy Jimmiego McGilla, podobnie jak wcześniej Waltera White'a. To dopiero sztos!




Sed pede ullamcorper amet ullamcorper primis, nam pretium suspendisse neque, a phasellus sit pulvinar vel integer.