DONAT CZEREPANPOV I ATAK ESEROWCÓW

Najgłośniejszy akt terrorystyczny w historii Rosji, w którym omal nie zginęła głowa państwa, miał miejsce 25 września 1919 r. Została ona przeprowadzona przez terrorystów z podziemnej grupy anarchistów w budynku Moskiewskiego Komitetu RCP(b) przy alei Leontiewskiego 18, gdzie w tym czasie odbywało się rozszerzone posiedzenie komitetu miejskiego. O 21.00 terroryści wrzucili z balkonu bombę przez okno budynku, w którym odbywało się spotkanie. Lenin powinien być obecny na tym spotkaniu. 

Ale Iljicz przebywał tego wieczoru do późna w Mossovet i ku jego radości, a na nieszczęście wielu, nie został trafiony bombą. Eksplozja zniszczyła dużą część domu, zabijając 12 osób i raniąc 55. Bukharin został ranny w ramię. W przemówieniu zamieszczonym na łamach gazety "Anarchia" terroryści tłumaczyli swój czyn nienawiścią do pijanych krwią czerwonoarmistów i chęcią ocalenia prawdziwej rewolucji. 

Dziesięć lat po wybuchu na alei Leontiewskiego poeta i krytyk Władysław Chodasiewicz napisał esej, rozpoznając w terroryście Donacie Andriejewiczu swojego kolegę z klasy. Oto jego mały fragment: " Już w czasach Rządu Tymczasowego nazwisko Czerepanowa często pojawiało się w gazetach - najczęściej w parze z Marią Spiridonową. Czytając o przemówieniach Czerepanowa, można było łatwo prześledzić jego losy - aż do wybuchu na alei Leontiewskiego. Jego przynależność do Partii Socjalistów-Rewolucjonistów od samego początku stwarzała i dla mnie znajome złudzenie. Podobnie jak Ałdanow przypuszczałem, że za działaniami Czerepanowa stały motywy ideologiczne - motywy, które nie były mi znane, ale które niewątpliwie istniały. Żyłem w tym złudzeniu aż do wiosny 1920 r., kiedy to ukazała się Czerwona książeczka WChK, będąca również jednym z głównych źródeł Ałdanowa. Czytając rozdział o wybuchu na alei Leontiewskiego, byłem wstrząśnięty nagłym odkryciem, że tajemniczy rewolucjonista społeczny Czerepanow i mój dawny kolega szkolny Donka Czerepanow to jedna i ta sama osoba. Do tej pory takie założenie nigdy nie przyszło mi do głowy, tak że czytając w gazetach o Czerepanowie, ani razu nie pomyślałem o człowieku, z którym przez osiem lat siedziałem w tej samej klasie, jeśli nie w tej samej ławce. Moje zdumienie było tak wielkie, oba obrazy nie zlewały się ze sobą, że mimo rzadkiego nazwiska (Czerepanow nazywał się Donat Andriejewicz) nie mogłem od razu w to uwierzyć. Przekonało mnie dopiero małe, owalne zdjęcie dołączone do artykułu. Od tego momentu historia Czerepanowa wydała mi się zupełnie inna, niż ją sobie do tej pory wyobrażałem... 

Ja i Czerepanow w 1896 r. wstąpiliśmy do III Gimnazjum Moskiewskiego, które mieściło się na Bolszaj Łubiance, w miejscu, gdzie kiedyś stał dwór księcia Michaiła Pozharskiego. Uczył się średnio, raczej słabo niż dobrze, choć nigdy nie pozostawał w jednej klasie przez dwa lata. W szkole byłem bardzo dobry, choć słabego zdrowia, a w domu coś mnie roztrzepywało, więc zaprzyjaźniłem się z dobrodusznymi chłopcami, czytelnikami książek i miłośnikami motyli. Czerepanow należał do tej części klasy, która nie czytała książek, nie zbierała motyli, nosiła buty na obcasie (ja nosiłem buty zapinane na guziki), przeklinała mocnymi słowami i w ogóle zaskakiwała mnie umiejętnościami domowymi, o których wcześniej nie miałem pojęcia. Do dziś pamiętam dzień, kiedy Czerepanow (była to czwarta klasa) przyszedł do gimnazjum z wielkim, klasycznym siniakiem wokół spuchniętego lewego oka, policzkami poznaczonymi jaskrawoczerwonymi zadrapaniami i takimi samymi zadrapaniami na rękach. Wychowawca naszej klasy, Mitrofan Dmitriewicz Jazykow, na jego widok aż się zatoczył. Zapytany, co się stało, Czerepanow odpowiedział: - Znowu pokłóciłem się z kucharzem, Mitrofanem Dmitrijewiczem. Uważano, że to nie pierwsza i nie ostatnia walka, co więcej - na poważnie i na zasadzie wewnętrznej równości. 

Ojciec Czerepanowa był przedsiębiorcą. Kiedyś prowadził w Moskwie Teatr Skomorocha - teatr ludowy, w którym miejsca siedzące były po 5 groszy za sztukę. A propos, w Skomorochu, o ile mnie pamięć nie myli, po raz pierwszy wystawiono "Pierwszego destylatora" i "Potęgę ciemności". Teatr splajtował, chyba jeszcze zanim poszliśmy do gimnazjum. Z panem Czerepanowem widziałem się dwa razy - z jakiegoś powodu przyszedł do gimnazjum. Był to mężczyzna średniego wzrostu, o szarej twarzy i gęstych siwych włosach, który swoimi manierami i ubiorem przypominał handlarza lub skromnego kupca. Miał na sobie długi płaszcz i pelerynę. Zaczął mówić, potrząsając głową i wyciągając ręce w szwach. Czerepanow nie miał matki - albo zmarła młodo, albo była w separacji z mężem. Miał młodszą siostrę, która uczyła się na wydziale baletowym Cesarskiej Szkoły Teatralnej przy ulicy Sofiyka. Dwa razy pojechałem tam z młodym Czerepanowem, żeby ją zabrać na wakacje. 

Była tam młodsza siostra, która uczyła się na wydziale baletowym Cesarskiej Szkoły Teatralnej przy ulicy Sofiyka. Czerepanow i ja dwukrotnie pojechaliśmy po nią, aby zabrać ją na wakacje. Mniej więcej po piątej klasie w Czerepanowie zaszła zmiana: z niechlujnego i awanturniczego chłopaka stał się dandysem i bardzo szybko znalazł się w kręgu młodych ludzi, do których bezpośrednio nie należałem, ale których bardzo uważnie śledziłem i do których - powiedzmy sobie szczerze - ciągnęło mnie. Balet jest moją pasją od dzieciństwa. Myślał, żeby mnie oddać do szkoły teatralnej, ale z powodu jego choroby trafiłem do gimnazjum, przez co pierwszy raz dość mocno ucierpiałem. Pocieszałem się tym, że stałem się gorliwym bywalcem potańcówek i wszelkiego rodzaju balów - w Sejmiku Szlacheckim, Klubie Myśliwskim itp. Miałem oczywiście szerokie grono balowych znajomych, którzy w pierwszych latach byli dość niewinni, ale potem, gdy byłem na piątym roku, nabrali innego wyrazu.

Zbliżyłem się do dość licznej grupy młodych mężczyzn, którzy już zaczynali swoją karierę jako cudotwórcy. Niektórzy z nich w ogóle nie tańczyli, pojawiali się na balach w specjalnym celu, a najważniejszym było to, aby zaimponować ludziom i sobie nawzajem tym, czym zachwycali się na Moście Kuźnieckim, na Pietrowce i w teatrach: fantastyczną galanterią i fantastycznymi manierami. Gimnazjaliści, realiści, Kreimanowcy, komisarze - czasem przewyższali samych uczniów liceum. Za hańbę uważano jazdę tramwajem, dorożką (tramwaje konne jeszcze wtedy istniały) czy zwykłym dorożkarzem: śmiałków trzeba było aresztować. Mundury uważano za przeżytek w złym guście. Ale szyli efektowne kurtki z wysokim kołnierzem, w talii, z bocznym zamkiem błyskawicznym na haczykach. Zapinano je na szerokie pasy ze skórzaną klamrą, a nie na plakietkę munduru. Spodnie były tak wąskie, że nie mieściły się w nich buty z lakierowanej skóry z długimi noskami: najpierw trzeba było wciągnąć spodnie, a dopiero potem zakładać buty. Byli tak naprężeni, że materiałowe spodnie nie wytrzymywały: niektórzy bracia V-nas wprowadzili modę na spodnie z metalowych łańcuchów. Ciasnota spowodowała, że spodnie z materiału rozciągnęły się na kolanach - zaczęliśmy je szyć, jak studenci, po skosie. Czerepanow wprowadził innowację, o której natychmiast zaczęto mówić i która natychmiast się przyjęła: zaczął szyć marynarki z tej samej przekątnej. Czapki były tak ciasne, że można je było trzymać tylko na boku, ale z ogromnymi marginesami. Najmniejszy wiatr zrywał je z głowy - trzeba było przyszywać gumkę, która okalała brodę. Podszewka czapki była czarna, z dużym złotym napisem po lewej stronie. Podszewki były również produkowane w kolorze czerwonym i niebieskim. Wieczorami policjanci patrzyli na nasze płaszcze i brali nas za oficerów, wyciągali ręce, żeby się popisać, a potem, zorientowawszy się w pomyłce, spluwali. 

Chodzenie w kaloszach było nieprzyzwoite. W zimie nosiliśmy szare buty, ale lepiej było mieć buty na rowerze i chodzić bez butów. Podczas chodzenia musieliśmy truchtać i przeciągać się w melancholijny sposób. Chodem nie mógł się równać Grigorij Isaakowicz Jarcho, mój kolega, trochę poeta (jego syn niedawno popełnił samobójstwo tu, w Paryżu, razem z Borysem Popławskim). Władze szkolne niechętnie patrzyły na te zwyczaje i starały się, jak mogły, prześladować je, ale na swoje prawo zapracowaliśmy walką, którą prowadziliśmy z pewnym sportowym zapałem i współzawodnictwem. <...> W siódmej klasie zaczęłam się ociągać z tańcem - pochłonęły mnie inne zainteresowania. Jednocześnie pozostałem w tyle za moim starym kręgiem, jednak przez długi czas zachowałem nawyk tancerzy. Czerepanow pozostał w tym kręgu, a nasza przyjaźń osłabła. W tym czasie Czerepanow i kilka innych osób przynieśli wódkę na wieczór literacko-muzyczny w gimnazjum (na którym byłem poza zasięgiem, czytając "Świętego Muniego") oraz dwie młode dziewczyny, z którymi strażnik Delsal przyłapał ich w ciemnej klasie. Na studiach prawie się nie widywaliśmy, zwłaszcza że rok później przeniosłem się z Wydziału Prawa na Wydział Filologiczny. 

Od około 1906 r. na kilka lat straciłem kontakt z Czerepanowem. Chętnie wierzę, że został na uczelni, ale to w niczym nie zmienia wrażenia, jakie zachowałem z kilku późniejszych spotkań z nim. Poznaliśmy się w czasie wojny - na ulicy, w kinie. Podczas spotkań rozmawialiśmy. Ostatni raz jechaliśmy razem czterdzieści minut tramwajem nr 1 z Dworca Niżgorodskiego na ulicę Twerską. Była to jesień 1916 r., a więc zaledwie kilka miesięcy przed rozpoczęciem kariery rewolucyjnej. Kiedy zapytałem go, czym się zajmuje, Czerepanow odpowiedział, że pracuje w wydziale statystycznym Ziemstwa lub urzędu miasta. Wydawało mi się jednak, że nawet na takie zajęcia nie był wystarczająco inteligentny. W całej swojej rozmowie, nawet w mowie i manierach, wyglądał co najwyżej jak urzędnik. Nosił wszystko, co tanie i byle jakie, udając przy tym, że jest dandysem: byle jaką marynarkę, byle jaką muszkę, byle jakie spodnie w paski. To prawda, nosił pince-nez, jakiś znak uczoności. Zachowywał się z wielką swadą, opowiadał o "dziewczynach", o piciu, o tym, że nie ma pieniędzy tylko po to, żeby się obrócić. 

M.A. Ałdanow sugeruje, że później odmówił wysadzenia Kremla, ponieważ było mu szkoda "architektonicznych i historycznych skarbów Kremla". Jestem głęboko przekonany, że nie dbał on o wszystkie skarby architektury. Prawdę mówiąc, wydawał mi się chuliganem. Nie wyglądał na rewolucjonistę. Ale że był człowiekiem, który miał dość szarego życia zawodowego, to jest pewne. Przyszedł do rewolucji za pośrednictwem Partii Socjalno-Rewolucyjnej, ale jest dość niezwykłe, że prawdziwi, rodzimi socjalrewolucjoniści, z którymi Aldanov (i częściowo ja) przeprowadzał wywiady, prawie nic o nim nie wiedzą. Był dla nich obcy, co jest zrozumiałe, bo nie miał rewolucyjnej przeszłości. W czasie zawieruchy 1917 r. przyłączył się do rewolucjonistów socjalistycznych. I znowu bardzo wyraźnie widać, dlaczego właśnie dla nich. Podczas przesłuchania Czerepanow stwierdził, że osobiście nigdy nie myślał o przejęciu władzy. Aldanov jest skłonny uwierzyć w to stwierdzenie, podobnie jak ja. Ale Aldanov widzi w tym przejaw ideologii i bezinteresowności, podczas gdy ja widzę coś zupełnie przeciwnego. Oczywiście, Donat Czerepanow nigdy nie marzył o władzy państwowej. Znał siebie i nigdy nie przyszłoby mu do głowy, aby walczyć o władzę, najpierw z Kerenskym, a potem z Leninem. Ale oczywiście chciał brać udział we władzy, ale należeć do tej warstwy czy kręgu ludzi, do których należy władza w epoce rewolucji, bo dobrze rozumiał, że daje ona szybki dostęp do tych dóbr życia, które tak kochał i za którymi tęsknił od dzieciństwa..."

https://www.izbrannoe.com/news/eto-interesno/kak-stanovyatsya-terroristami-/

tłumaczenie www.deepl/com

Zeznanie Donata Andriejewicza Czerepanowa. Czerwona księga Czeka. Moskwa: Wydawnictwo Literatury Politycznej, 1989. Т. 1. С. 398-400.

Wraz z Kazimierzem Kowalewiczem zorganizowałem ogólnorosyjski sztab partyzantki rewolucyjnej, którego głównym celem była seria aktów terrorystycznych. Organizacja ta przeprowadziła eksplozję na alei Leontiewskiego. Przygotowanie tego wybuchu, opracowanie planu i przeprowadzenie go do ostatniej chwili powierzono mnie. Nie brałem jednak udziału w samym zrzucaniu bomby, na polecenie dowództwa. Gdyby nie ten rozkaz, chętnie podjąłbym się rzucania bomb. Zanim przejdziemy do omówienia aktu terrorystycznego, kwestia ta została szczegółowo przedyskutowana w naszej siedzibie. Było kilka opinii na ten temat. Zaproponowano podrzucenie bomby do Komisji Nadzwyczajnej, ale propozycja ta została odrzucona z następujących powodów: Komisja Nadzwyczajna i sam obywatel Feliks Edmundowicz Dzierżyński są tylko narzędziami, sługami Partii, a zatem to nie Komisja Nadzwyczajna, ale Partia jest odpowiedzialna za całą politykę. Spotkanie głównych odpowiedzialnych pracowników partyjnych w Komitecie Moskiewskim 25 września nie mogło być lepiej postrzegane jako główny winowajca, zwłaszcza że oczekiwano na nim obecności obywatela Lenina. Oczywiście należy tylko żałować, że ofiarami wybuchu nie byli prominentni pracownicy partyjni i nikt z większych nie ucierpiał. Ten akt, naszym zdaniem, powinien był zrewolucjonizować masy i wskazać drogę, którą powinni podążać prawdziwi rewolucjoniści: drogę terroru i uderzeń w głowy gwałcicieli. Na uwagę, że w wybuchu zostało rannych wielu mało znaczących pracowników, zwrócę uwagę, że wasza jednostka ratownictwa medycznego nie jest pod tym względem lepsza. ...Mam jeden żal: podczas aresztowania zostałem złapany od tyłu i nie zdążyłem zastrzelić waszych agentów. To, co się teraz dzieje, jest niczym innym jak rabunkiem!

LINK


Sed pede ullamcorper amet ullamcorper primis, nam pretium suspendisse neque, a phasellus sit pulvinar vel integer.