Kilka zdjęć zrobionych około 19:00, wygląda jak noc, ale jeszcze miasto żyje w pełni, a korki osiągają niebotyczne rozmiary. Gdyby ten ruch uregulować polskimi przepisami i mentanością gównoćwoków i miejskich aktywistów, całe 15-sto milionowe miasto stanęłoby w korku wiecznym, amen. A tak to miasto żyje tylko dlatego, że kretynizmy z Polski nie rozprzestrzeniają się nie wiedzieć dlaczemu. Może to chytry plan matki boskiej, co się objawia tu i tam i roni łzy z gipsowych figurek czy też straszy strasznie jebnięte zakonnice, których rodzina nie chciała, a i żaden wiejski głupek również. Dzięki temu tylko polskie społeczeńswo glupieje. Tutaj miasto żyje i współistnieją na jego drogach piesi, rowerzyści, motorkowcy, tuktukarze, autobusy, cięzarówki, a także trojkołówki oraz konie, osły, wielbłądy i cokolwiek bądź i nikt się z nikim nie kłóci, nie przeszkadza, nie zajeżdża, nie robi łaski (laski niestety też nie), nie ma pretensji, że ktoś jechał nieprzepisowo. Jesteście w Karachi, mieście wiszących drutów, ogromnych przestrzeni i wspaniałęj kuchni, o której nawet jeśli wy zapomnicie, to wasza dupa będzie pamiętać jeszcze przez trzy dni.
Mój Michael Schumacher dzielnie pokonywał przestrzenie zakorkowane w korku półelektrycznym Hyundaiem trąbiąc ile wlezie wyścigając nawet dźwięk i światło. Przyzwyczaiłem się nie zapinać pasów, bo w miejscu zapinania była już zaślepka, którą Pakistańczycy pokonali system buczenia dzwonkiem niezapiętych pasów. Nie było sensu jej wyjmować i pilnować. Łatwiej było nie zapinać pasów. Policji nie widziałem prawie wcale. Każdy sobie jechał jak mógł. Na motorku koleś w swoim stroju i troje dzieci na siodle. Na drodze ten jadący z tyłu uważa na tego przed nim, aby mu się krzywda nie stała i tak można jeździć bez lusterek i podstaw prawnych, kiedy ludzie są życzliwi. Uwielbiałem te podróże z Schumacherem. Co ten skurwiel odpierdalał na drodze... a zarazem jechał tak bezpiecznie. Mówię, dajcie mi jakiś motorek, to sam będę do biura jeździć, a ci że nie, to niebezpieczne. Już miałem powiedzieć: I'm not in danger, I'M THE DANGER!Pamiętam jak w dawnych czasach prułem 12okmh Jawą 350 Marszałkowską, jak na Grota Roweckiego rozpędziłem Saaba do 200kmh. Się szalało i dobrze było. Każdy kiedyś musi, zwłąszcza jak ruchu nie było, pętających się pieszych nie było, ani setki radarów nie było. Dziś radary zmuszają to jazdy 50kmh po pustej, długiej, suchej drodze. Moje serce przepełnia złość. A czy myślicie, że ktoś się zastanawia w Karachi z jaką prędkością jedzie? Każdy jedzie ze swoją optymalną.
Te kolory są prawdziwe, mój aparat złapał dokładnie takie jakie tam są bez jakiś samsungowych ściem czy ajfonowych efektów. Jakiś filtr od morza jest chyba, tak niebiesko jakoś. I gołębie! Z Polski! Ptaki rodacy! To pewnie żeście siedzieli na wierzbie płaczącej w parku, na dąbie, dębie, chuj wie na czym, ale polskim, a teraz w poniewierkę po Pakistanie... o wy biedne gołąbki, kto wam okruch chleba rzuci? -A chuj, spierdalaj, polski kutasiarzu kartoflany!- odezwały się gołębie. I srały pod siebie dalej. Dobrze, że autobus z obrazka milczał.
Zawsze potrzebuje jakiś czas aby się dostosować, oderwać bardziej od tego co mam do roboty i przeważnie jak już łapię czaczę to muszę wyjeżdżać, ale tym razem czaczę złapałem, choć nie do końca. Wyznacznikiem złapania czaczy jest ilość głupich rzeczy jakie się zrobiło, ale ja nie zrobiłem wystarczająco dużo głupich rzeczy. Robiłem za to mądre, jak na przykład zakupy na stacji benzynowej, bo śniadanie w hotelu przyprawiało mnie o torsje. Są rzeczy, których rano ust nie wezmę. Zajmowałem się zamawianiem żarcia z przywozem, jazdą tuktukiem i motorkowcami w nieznanym kierunku, ale zawsze do celu oraz trawieniem czasu jedzeniem i piciem nawet tego, czego nie lubię, jak herbata z mlekiem czy te wszystkie przyprawy, na które nie mam antidotum.
Karachi to miasto wiszcąych kabli, Łapią się gdzie prowadzą chyba tylko dlatego, że żyją. Jakby po wymarłym mieście od zombie miał przyjść ktoś i ten supeł rozwinąc, to chyba stałby się zombiem. Nie wiem po co im tyle tych kabli, przecież pornografia leci satelitami, śwatłowodami, smartfonami na twitterze i whatsappie, może to jakiś zastygły relikt epoki, może miedź tania i nikt tego nie zbiera. A motorki mają ubranka! Jakieś kombinezony osłaniające bak i siedzisko, jakaś moda chyba, bo pod spodem zamiast lśniącej nowości truchło jakieś zużyte.
Trochę tam brudno i staro, jakby powiedział mieszkaniec podwarszawskiej wsi Radzymin. No, tak... chuj ci w dupę. Dziś masz obwodnicę, dzięki której nawet pijany dzięcioł nie pamięta, że wali w kasztana w Radzyminie- miasteczko wokół betonowego kościoła, w którym bóg słucha zeznań dwunastolatek czy już bawiły się psitką czy jeszcze nie i zamierzają?
Plaża jest przeogromna i widać, że często używana. Wieczorami schodzą się całe rodziny z kocykami, dzieciaki latają miedzy zarobkowymi wielkbłądami o dużych stopach i takich gokartów do jeżdżenia pędem po piachu. Jest bardzo specyficznie i można dobie łazić, fotografować, przyglądać się, uśmiechac i nikt się nie przypierdala. Przypomniałem sobie ten strach wzniecany przez katolików, którzy szczują muzułmanami, jacy to oni są źli i okrutni. W Pakistanie to właśnie najlepiej widać. Według badań na jednym z uniwersytetów katoliccy chrześcijanie od zarania dziejów mają na sumieniu śmierć 236 milionów ofiar, a muzułmanie tylko 41 milionów. Katolicki bóg więcej krwi żąda! Pewnie dlatego mówią o nim, że jest miłością. Katolicy mówią, żeby obrażać Mahometa tak jak kpi się z matki boskiej czy papieża Polaka, ale...? Dlaczego ma obrażać wyznanie, które finansują wierni, w którym nie gwałci się dzieci, nie każe im się spowiadać obcemu facetowi?
To nie tak jak w Kenii na nad oceanem, że zaczepiają cię i oferują pokazanie oceanu za jakieś pieniądze. Tutaj po prostu pytają się czy chcesz się karnąć wielbłądem, a jak nie to nie. A nie tam to może bryloczek kupisz? Z imieniem, jakbyś nie pamiętał jak masz na imię. Kurwa, bo sami z Alzheimerem przyjeżdżają do Kenii. Musisz kupić bryloczek, bo on jest głodny. A potem za ten bryloczek, to by cię było stać na pizzę. Dla wszystkich łącznie z wielbłądami w Karachi.
Robione zdjęcia z okna samochodu, a bo nie było czasu na spacery. Nie jestem zawodowym turystą obieżyświatem, nie interesuje mnie za wiele, jakoś nie przeżywam tego, bo już mi się krajobrazy wierzby i zboża złocistego łana na uporządkowany afrykański chaos przemieniły w swojskie klimaty. Najlepsze są zakupy na stacji benzynowej albo szukanie knajpy, której nie ma i branie jakiegoś kebaba, co to nie wiadomo, czy flaczki przetrzymają, ale co mi tam. Tylko trupy nie srają, więc kupa należy do żywych. Kupa to życie. A przy okazji można się odchudzić. Bowiem nie ma ludzi grubych. Są tylko ludzie nie do końca wysrani.
Tak wygląda wagon po przyjeździe z Lahore- 1500km z Karachi, który był wypełniony pasażerami
A dworzec kolejowy w Karachi po prostu zachwyca. Jak z jakiejś starej powieści tłum pakistańsko ubranych ludzi w absolutnym spokoju, bez żadnych dogadywanek i komentarzy przepuszczając dzieci i stare baby przeciska się przez wąską bramę prowadzącą na perony, na które należy zwiedzającym jak ja wykupić bilet, którego nikt nie sprawdza. Osobna poczekalnia dla kobiet i mężczyzn pozwala obojgu odpocząć od siebie. Dworzec bez śladu ingerencji nowoczesności zębem czasu pięknie zadbany. Fiufiu!- zaśpiewała radośnie lokomotywa ciągnąc żelazo po torach aż z Lahore.
Gdybym miał zamieszkać w Karachi to do jazdy raczej kupiłbym sobie jakiś motorek, ale jak miałbym się wozić na bogatości, to takiego właśnie Datsuna bym sobie kupił, co na taksówkach jedżdżą od 30 lat czarne z żółtym dachem. Istne wykopalisko czasu. Albo tuk tuka. Jak to pięknie jedzie i te lusterka schowane wewnątrz.
Mazar-e-Quaid. Mauzoleum Muhammad'a Ali Jinnah'a pakistańskiego Gandiego, zwanego ojcem Pakistanu. Ogromny teren pełen drzew i alejek, po któym spokojnie spacerują liczne rodziny z dzieciakami. Ulice, budynki, kable i zgiełk ulic, w krykieta grające starsze dzieciaki nikomu nie przeszkadzające. I tylko kobiet mało się widuje, a coraz częściej okazuje się, że sporo ludzi nie zna angielskiego. A na koniec chciałem zabłysnąć podczas odprawy i powiedzieć po ichniemu w urdu, że dzień dobry, oto mój paszport i wiza, ale tylko tyle zobaczyłem صبح بخیر، یہ ہے پاسپورٹ اور ویزا No, nie pogadam...
Salwar kamiz- te ich ubranka z cienkiego, przewiewnego materiału, czasem zdobione mniej czy bardziej na tle niewielu kolorów, raczej stonowanych są rewelayjne i wygodne tym bardziej w klimacie, gdzie ciągle jest upał. Też sobie chciałem kupić takie wdzianko, ale nie było mojego rozmiaru. Wbijałem się w nie jedną koszulę, ale czułem się jak narasta we mnie lęk klaustrofobii, a potem strach, że się zamachnę czy co i się ręklaw rozpruje. Jak już założyłem to było spoko, ale znów bałem się zdjąć i zatrzymać się w pułapce. Trzeba schudnąć.